Bośnia i Hercegowina

Mostar

mostar bośnia i hercegowina stary most

 

Jadąc do Chorwacji, numerem jeden na liście miejsc do odwiedzenia, na pewno był dla nas Dubrownik, ale wiedzieliśmy też, że chcemy zobaczyć leżący w Bośni i Hercegowinie pobliski Mostar. Co ciekawe na koniec naszej podróży podliczyliśmy odwiedzone miejsca i okazało się, że o wiele więcej zobaczyliśmy po stronie Bośni niż w samej Chorwacji, gdzie przecież nocowaliśmy.

Mostar to miasto wielokulturowe. Przekłada się to na wyjątkowy klimat, ale w przeszłości przyszło za to drogo zapłacić. To tutaj przebiegała linia frontu i miasto w wielu miejscach zostało doszczętnie zniszczone. Wojna nie oszczędziła również zabytków. Miasto było podzielone. Tym razem to nie mur stanowił granicę, a rzeka Neretwa. Do dzisiaj te podziały mocno widać. Jest cześć muzułmańska( bośniacka) i część chrześcijańska (chorwacka). W mieście mieszka podobna liczba Bośniaków, Chorwatów i Serbów. Jest jeszcze dziesięcioprocentowa społeczność nie przyznająca się do żadnej z tych narodowości. W ostatnim spisie ludności w rubryce narodowość wpisali jugosłowiańska. I tak państwo, które nie istnieje już na mapie i przez lata było sztucznym tworem złożonym z kilku narodów ciągle posiada swoich obywateli.

Mostar leży na obszarze, gdzie panują najwyższe temperatury. Rekordowa zanotowana wynosiła 46 stopni. Ta informacja bardzo nas zaniepokoiła. Byliśmy w środku lata i to wyjątkowo upalnego, na co zwracali uwagę nawet sami mieszkańcy. Takiej fali upałów nie pamiętali od lat. Zwiedzanie z dzieckiem, z perspektywą żaru lejącego się z nieba, bez ani jednej chmury mogło zamienić przyjemność w koszmar. Dlatego do Mostaru pojechaliśmy wcześnie rano. Był jeszcze jeden plus takiego wyboru. Na ulicach było mało turystów.

Będąc w Mostarze koniecznie należy zobaczyć stare uliczki wokół najsłynniejszego zabytku czyli Starego Mostu. Sprytny Maks nie zamierzał się przemęczać. Wyjeżdżając o godzinie 7 rano z okolic Slano, około 50 kilometrów od Mostaru, termometr samochodowy pokazywał 35 stopni. Maluch z butelką wody w ręku uważnie obserwował przechodniów. Pchanie wózka po kocich łbach nie było łatwe. Na szczęście schody pojawiły się tylko tuż przy samym moście. Nasz synek ze swoją urodą, czarnymi włosami, ciemnymi i wielkimi oczkami, do tego z ciemną karnacją skóry zwracał uwagę tubylców. Z łatwością wyławiali go z tłumu turystów. Chyba traktowali jak swojego, zagadywali, obdarzali uśmiechami. Maks w spacerówce niczym mały książę w lektyce ochoczo do nich kiwał.

We wszystkich zabytkowych uliczkach rozłożone są stragany z turystycznymi atrakcjami. Na szczęście jest to przede wszystkim ludowe rękodzieło. Stare miasto ma przez to klimat jak za czasów Imperium Otomańskiego.

Stari Most to największa atrakcja turystyczna Mostaru. Z jakiejkolwiek strony, by go nie fotografować uzyskamy bajkową pocztówkę. Patrząc na tłumy turystów pstrykających fotki, zastanawiałem się, czy możliwe jest, żeby znalazł się taki analfabeta fotograficzny, który w tym miejscu zrobiłby brzydkie zdjęcie? W takich miejscach jako zawodowy fotograf czuję się niepotrzebny. Co tu jeszcze fotograficznie powiedzieć?

 

 

W Mostarze ślady wojny są widoczne na każdym kroku. Nie zapominajmy, że to miasto, w którym jeszcze kilka lat po zakończeniu wojny ciągle iskrzyło. Wojska stabilizujące NATO były tu bardzo długo obecne.

Zwiedzając duże miasta zawsze uważnie przyglądam się graffiti. Może z racji wieku nie jestem zbyt dużym fanem sztuki ulicznej, ale lubię ją fotografować. Przekonuje mnie jeden jej podstawowy atut – jest autentyczna i niekomercyjna. Graffiti w Mostarze robi niesamowite wrażenie. Na większości prac na murze widoczne są ślady po kulach. To ostrzeżenie dla nas, że nic nie jest nam dane na zawsze, a nienawiść czai się w duszy zwykłych ludzi, każdego z nas i przerażająco łatwo ją obudzić. To jak napis – żadne ulice europejskich miast nie są bezpieczne.

I jeszcze jedna uwaga. Wyjeżdżając z Mostaru zatrzymaliśmy się na kawę i sok dla młodego Grafika w knajpce, gdzie raczej turyści nie docierają. Młody kelner nas obsługujący nie zamierzał przyjąć zamówienia od mojej żony. Rozmawiał tylko ze mną, na Kingę nawet nie spojrzał. Rozumiem, takie miejsce, w końcu byliśmy w muzułmańskiej części miasta. Zaczęliśmy się zastanawiać, jakby sobie kelner poradził, gdyby przy stoliku usiadły dwie kobiety. To informacja dla pań, które samotnie albo z koleżanką planują wycieczkę. Trzeba być przygotowanym na takie zachowanie.