Retro wycieczka
Dzisiaj coś dla miłośników fotografii. Będzie nostalgicznie i mam nadzieję, że poczujecie kurz unoszący się w powietrzu, który powstał, kiedy sięgnąłem na półkę po dawno nieużywany i zapomniany sprzęt fotograficzny.
Moja przygoda z fotografią zaczęła się jeszcze w latach 80- tych ubiegłego wieku. Jak to ładnie brzmi – ubiegłego wieku, zupełnie jakbym pisał o wydarzeniach, o których wiem tylko z książek. Ale spokojnie, doskonale pamiętam tamte czasy. Pamiętam aparaty analogowe na światłoczuły negatyw. Filmy kolorowe były rzadkością, zresztą w przypadku produktów firmy ORWO trudno mówić o kolorach. To była raczej zabawa w jakieś pastele.
Rynek fotograficzny zdominowany był przez materiały czarnobiałe. Wielu fotoamatorów samemu wywoływało i robiło odbitki. Kto raz wszedł do ciemni i w słabym świetle czerwonej lampy zobaczył jak w kuwecie z wywoływaczem pojawia się powoli obraz nigdy tego nie zapomni. To była jedna z większych magicznych sztuczek fotografii.
Zupełnie inaczej wyglądał także sprzęt do fotografowania. Moją sprzętową drogę wyznaczały kolejno: smena 8m, zenit 12xp, praktica mtl, pentax mx, minolta x700, nikon f4, nikon f5. Potem były już tylko cyfry.
Postanowiłem wrócić do aparatu, którym zrobiłem pierwsze w życiu zdjęcie. Był to jeden z najpopularniejszych modeli na rynku. Gdzieś w połowie lat 80- tych trafiłem na zajęcia fotograficzne prowadzone w Młodzieżowym Domu Kultury w Trzciance. Tam po raz pierwszy wszedłem do ciemni, samodzielnie wywołałem film i pod powiększalnikiem zrobiłem odbitki. Przez długi czas fotografowałem właśnie cmeną.
Smena 8 – radziecki małoobrazkowy kompaktowy aparat fotograficzny, produkowany był w latach 1970-1995 przez przedsiębiorstwo Łomo.
Smena 8M jest poprawioną wersją modelu 8.
To prosty celownikowy aparat manualny pozbawionym dalmierza, światłomierza czy samowyzwalacza. Korpus aparatu wykonany jest z tworzywa sztucznego z dekoracyjnymi elementami metalowymi, zaś obudowa obiektywu – z metalu lekkiego.
Aparat wyposażony jest w powlekany obiektyw T-43 o ogniskowej 40 mm i jasności 1:4, posiadający bardzo dobre jak na taką konstrukcję parametry optyczne. Trójlamelkowa migawka sektorowa umieszczona za obiektywem napinana jest całkowicie niezależnie od przewijania filmu – umożliwia to wykonywanie wielokrotnych naświetleń klatki, ale i grozi niezamierzonym powtórnym naświetleniem zdjęcia
W październiku 2017 roku biorę do ręki ponownie ten aparat. Ładuję negatyw czarno- biały i ruszam w teren. Luksus rozleniwia, tak w skrócie mogę skomentować pierwsze wrażenia. Aparat jest w pełni manualny, sam ustawiam ekspozycję naświetlenia, muszę wybrać czas otwarcia migawki i wartość przysłony i ustawić ostrość, potem jeszcze skadrować, naciągnąć migawkę, zwolnić ją, przewinąć film o jedną klatkę. O zgrozo! Trochę tego dużo. Już przy 3 ujęciu zapominam o nastawieniu ostrości. Fota będzie pewnie nieudana chyba, że uratuje mnie głębia ostrości. To ciągłe zapominanie, o którejś z czynności zadziwia mnie. Przecież przez długie lata pracy jako zawodowy fotoreporter pracowałem na ustawieniach manualnych. Nawet pracując na naładowanym elektroniką nikonie f4 to jakieś 70 procent zdjęć robiłem na automatyce czasu, ręcznie wybierałem przysłonę, a aparat za mnie dobierał czas. Kiedy tylko pojawiało się jakieś trudniejsze oświetlenie od razu przechodziłem na pełen manual np. w teatrze lub podczas koncertu. Z autofokusa nie korzystałem wcale, nawet na sporcie ostrość ustawiałem sam.
Fotografując smeną przekonałem się jak szybko zapomina się prostych rzeczy.
Do dyspozycji miałem tylko 36 zdjęć. W porównaniu z aparatem cyfrowym to żałośnie mało, a przecież wiem, że nie dałem się zwariować i używając cyfrówki nie pstrykam raz za razem jakbym filmował.
W tych 36 ujęciach postanowiłem zrobić zdjęcie w profesjonalnym studiu fotograficznym. Zadziwieni, że tak anachroniczny sprzęt można podłączyć do współczesnej studyjnej lampy błyskowej? Technicznie było to możliwe natomiast o automatyce błysku mogłem zapomnieć.
Potem była mała wycieczka po mieście w poszukiwaniu fajnych ujęć. Wspólne selfi z moim synem. Mam nadzieję, że było to pierwsze na świecie selfi wykonane smeną 8m.
Nawet Maks był aparatem zadziwiony. Zapozował do zdjęcia i zaraz przybiegł zobaczyć efekt. Z drugiej strony aparatu nie znalazł jednak wyświetlacza tylko czarny jednolity plastik. Odtąd bardzo niechętnie pozował do fotek.
Po wykonaniu 36 zdjęć przyszło nam oddać film do wywołania. Jednego negatywu nie opłaca się obrabiać samemu. Oczywiście bardzo mnie kusiło by po latach wejść również do ciemni i poczuć dawny klimat. Doskonale pamiętam czasy, kiedy dziennie sam wywoływałem średnio 3 negatywy. Pracując dla gazety codziennej najważniejszy był czas. Często zdarzało się, że do maskownicy powiększalnika trafiał mokry film. Wycierało się tylko górną stronę, by usunąć krople wody, które zniekształciłyby obraz. Fotografia analogowa wymagała cierpliwości, teraz po latach rozleniwieni cyfrą możemy być bardzo rozczarowani, kiedy na efekty naszej pracy przyjdzie czekać kilka dni.
Z niecierpliwością czekam na moje fotki, zaprezentuję je za kilka dni w kolejnym wpisie.
Specjalne podziękowania dla Studia Sikora przy ulicy Grunwaldzkiej 25 w Poznaniu, które wspomogło mnie w akcji. Udostępniło smenę i będzie wywoływać negatyw. Dla wszystkich zainteresowanych informacja – w tym miejscu kupicie światłoczułe materiały czarno-białe i kolorowe, zrobicie z nich odbitki, a co najważniejsze pożyczycie również aparaty analogowe. Do dyspozycji są modele: Konica C35, Smiena 8M, Zenit E, Praktica MTL 3, Canonmatic.
Jak wyszły fotki możecie dowiedzieć się z kolejnego artykułu – Fotografie z retro wycieczki.