Świąteczne diabelskie koło
W Poznaniu już świątecznie. Na Placu Wolności działa Betlejem Poznańskie. Jednak pod tą nazwą kryją się głównie atrakcje dla dzieci. Maluchy mogą pojeździć na kilku karuzelach. Dorosłym pozostaje wypić grzańca, bo straganów z przeróżnego rodzaju cudeńkami, jakie znamy z popularnych jarmarków z innych europejskich miast, nie ma tu prawie wcale.
Mamy jeszcze diabelski młyn, który za jedyna 20 złotych wyniesie nas ponad poznańskie dachy. Pięć powolnych okrążeń to przede wszystkim atrakcja dla osób fotografujących. Można zrobić kilka fajnych nocnych ujęć miasta. Maksik oczywiście naciągnął nas na tę atrakcję. Przy okazji mała uwaga. Przy okazji innych świat często narzekamy na promowanie obcych zwyczajów. Czy za kilka lat diabelski młyn będzie się kojarzył tylko grudniowym świętem? Czy naprawdę nie można przygotować czegoś ciekawszego związanego z polskimi zwyczajami?
I na koniec kilka słów o historii diabelskiego młyna. Zastanawialiście się kiedyś skąd taka nazwa? Językoznawcy wskazują na jego rosyjskie pochodzenie – чёртово колесо́.
Tylko skąd to czarcie skojarzenie? W Europie jest to zwykła karuzela.
Pierwsze drewniane tego typu konstrukcje powstały w XVII wieku i były obracane ręcznie. Zapewne koła wodne używane w młynach zainspirowały do zbudowania karuzeli przeznaczonej do wożenia ludzi.
Pierwszy, nowoczesny diabelski młyn zaprojektował George Washington Gale Ferris Jr. Na światową wystawę w Chicago w roku 1893. Była to amerykańska odpowiedź o starszą o 4 lata wieżę Eiffla w Paryżu. Karuzela ważyła 2200 ton i mogła przewieźć jednocześnie 2160 osób. W jednej gondoli mieściło się aż 60 pasażerów. Diabelski młyn z Chicago był o 4 piętra wyższy od największego w tamtych czasach drapacza chmur.
Oj ci Amerykanie, u nich wszystko musi być największe, najszybsze i najlepsze. A my Polacy, pomimo że mamy piękną tradycję bożonarodzeniową zabawiamy się kopiując obce wzorce.
Ktoś chętny na świąteczny przejazd na diabelskim młynie?