Site icon GRAFY W PODRÓŻY

Na wojennej ścieżce w województwie lubuskim

Fort Sarbionowo wchodził w skład Twierdzy Kłodzko

W naszej ekipie podróżniczej mamy dwóch facetów. Młodszy jest na etapie fascynacji wszystkim, co wojskowe. Starszy, choć pacyfista uwielbia zwiedzanie bunkrów i opuszczonych obiektów wojskowych. Jedyna w zespole dziewczyna znosi te fanaberie i dzielnie wędruje. Czasem ponarzeka, że zaraz wszystko się zawali i nas przysypie albo zakopiemy auto w błocie. Na koniec mówi – było fajnie. W województwie lubuskim znajduje się MRU, Twierdza Kostrzyn, odcinek Wału Pomorskiego. To przekonało nas, że trzeba zabrać się za temat militarny. Nie ograniczamy się tylko do fortów i bunkrów z XIX i XX wieku. Na naszym celowniku znalazło się wiele obiektów związanych z wojną. Brzmi groźnie! Wiele razy zwiedzaliście średniowiecznie zamki, a przecież historia na nich się nie zatrzymała. Ludzkość wraz z rozwojem techniki budowała coraz bardziej zmyślne konstrukcje. Wszystko z myślą o obronie. Ruszamy w trasę. Województwo lubuskie takich obiektów kryje mnóstwo.

MRU klasyk wśród klasyków

Musimy zacząć od Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. To zabytek wyjątkowy. Jedna z największych podziemnych fortyfikacji świata. Łączna długość podziemnych korytarzy wynosi prawie 35 kilometrów. Ale MRU to nie tylko podziemia. To cały projekt składający się z dziesiątków dodatkowych obiektów. Okopy, umocnienia, samodzielne bunkry, linia betonowych zapór przeciwczołgowych zwana zębami smoka, a nawet obrotowe mosty, które miały utrudnić przeprawę wrogowi. Niemcy przygotowania do budowy rozpoczęli w roku 1927. Były to działania niezgodne z traktatem wersalskim, dlatego plany utrzymywano w wielkiej tajemnicy. Prace na dobre ruszyły w roku 1935, ale już w maju 1938 budowę umocnień wstrzymano na rozkaz Hitlera, który kilkakrotnie wizytował budowę i był niezadowolony z szybkości. Wyobraźmy sobie tego nerwusa i furiata, jak biega po podziemiach i kręci głową. Pewnie rzuca niejedno przekleństwo. Stop! To niemożliwe. W podziemiach jest znakomita akustyka, każde jego verfluchte zostałoby powielone przez echo. Mimo wstrzymania budowy obiekt robi wrażenie. Szczególnie znajdujący się na głębokości od 20 do 50 pod ziemią tunel główny, w którym kursowała kolej. Powstało 18 podziemnych dworców kolejowych.

Włożony w budowę wysiłek i pieniądze poszły na marne. Rosjanie przełamali umocnienia z marszu. Może dlatego, że stara i wyszkolona kadra już dawno poszła na front, a w pośpiechu przywiezione z Berlina dzieciaki z Hitlerjugend, nie miały pojęcia o umocnieniach. Po wojnie fortyfikacje przez jakiś okres znajdowały się w rękach polskich i radzieckich wojsk. Wtedy wysadzono wiele bunkrów, by pozyskać stal pancerną. Potem bunkry stały otwarte i dostępne. Kwitła tu dzika turystyka i szabrownictwo.

Dzisiaj bunkry możemy zwiedzać legalnie. Oprowadzanie po obiekcie prowadzą dwie placówki. Sami musicie wybrać, na którą się zdecydujecie. Na Pętli Boryszyńskiej można pojeździć rowerem pod ziemią, a w Pniewie ruszy niedługo podziemna kolejka. W okresie zimowym trasy turystyczne są mocno okrojone z powodu obecności przemiłych nietoperzy. Zawsze w sezonie zimowym, kiedy zwierzątka smacznie chrapią, przeprowadzana jest akcja liczenia. W tamtym roku było ich 40 tysięcy.

Najstarsze rysunki mogą mieć nawet 50 lat. Pochodzą z okresu, kiedy podziemia Międzyrzeckiego Rejonu Umocnień stały opuszczone i możliwe było zwiedzanie na dziko. Znawcy MRU potrafią wskazać rysunki oraz napisy pozostawione przez Niemców, którzy pracowali przy budowie. Dzisiaj to zabytek wpisany do rejestru Narodowego Instytutu Dziedzictwa. Dzieła anonimowych artystów pozostały. Zeszliśmy na dół na dłuższy spacer i zebraliśmy niezłą kolekcję. Krokodyl Dyzio nas rozłożył. Czasem warto spojrzeć na zabytek z innej strony.

Przed wycieczką warto zajrzeć na strony Międzyrzecki Rejon Umocniony i Pętla Boryszyńska. Tam znajdziecie aktualne informacje o zwiedzaniu, rodzaju tras, godzinach otwarcie i cenach. Wybór jest duży. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Do zobaczenia pod ziemią.

Opuszczona fabryka z czasów II wojny

Alfred Nobel Dynamit AG w Krzystkowicach to opuszczona, popadająca w ruinę dawna niemiecka fabryka amunicji z czasów II wojny. Fani urbexu znają ją doskonale i spenetrowali już pewnie każdy zakamarek. Naszą relacją do zwiedzania chcemy zachęcić także pozostałych turystów, którzy takie atrakcje dotąd omijali. Podziwianie opuszczonych budynków jest bezpieczne jeśli zachowamy odpowiednią ostrożność. Z drugiej strony nie mamy wątpliwości, że zakazy niewiele pomogą. Odniosą odwrotny skutek i przyciągną tłumy żądne nielegalnych atrakcji. Potrzebna jest rzetelna informacja i wskazówki, jak uniknąć niebezpieczeństwa.

Należy przestrzegać kilku zasad: Maksymalnie ograniczyć penetrację wnętrza budynków. Nie wchodzić do podziemi i piwnic. Nie przeciskać się przez wąskie przejścia.  Nie wchodzić na balkony. Nie wspinać się na wysokości. Wiemy, że drabina na kominie elektrociepłowni kusi, ale to fatalny pomysł. Metalowe elementy mają ponad 80 lat.  Nie zwiedzać samotnie. Ostrożnie z ogniem. Nie palić papierosów i nie oświetlać pomieszczeń zapalniczką ani zapałkami.

Pozostałości fabryki znajdują się w lesie w okolicach Nowogrodu Bobrzańskiego. Teren jest nieogrodzony i każdy może tu wejść. To aż 35 km² powierzchni. Nastawmy się na długi spacer lub pomyślmy o wycieczce rowerowej. Mały kawałek terenu jest niedostępny, ponieważ znajduje się tu baza wojskowa oraz zakład karny. O fabryce wiemy mało, gdyż nie przetrwała żadna dokumentacja. W sumie to nawet trwają dyskusje, co tutaj produkowano. Określić to mogą specjaliści na podstawie analizy pozostałości po linii produkcyjnej. Oczywiście mowa o budynkach, bo całe wyposażenie nie istnieje. Tuż po wojnie urządzenia zabrali Rosjanie, a to, co zostało, przez lata rozkradziono lub zniszczono. Trudno nawet określić datę powstania zakładu. Prawdopodobnie było to w roku 1939. Fabryka w Krzystkowicach była filią IG Farben. Tak, tego samego, który niechlubnie wsławił się produkcją Cyklonu B., używanego w komorach gazowych w niemieckich obozach zagłady. I jeszcze mała dygresja. W końcu dzisiejsza wycieczka to podróż historyczna. Cyklon B. wynalazł Fritz Haber niemiecki chemik, noblista, ale również człowiek, który za swoje żydowskie pochodzenie musiał uciekać z Niemiec. Który to raz wykorzystujemy naukę do zabijania? Warto o tym pamiętać zwiedzając DAG Krzystkowice. Ta fabryka w całości nastawiona była na produkcję wojskową. Każdy metr kwadratowy tej ziemi przyczynił się do śmierci tysięcy ludzi. Proch i materiały wybuchowe tutaj produkowane zabijały żołnierzy i ludność cywilną. W zakładzie pracowali również więźniowie. Wielu z nich zmarło lub zginęło podczas wypadków w pracy. Choć Niemcy zrobili wiele, by fabryka była bezpieczna, jednak wielokrotnie dochodziło do niekontrolowanych wybuchów. Ryzyko było duże, dlatego cały proces produkcyjny na ogół był dublowany. Wyłączenie jednego elementu nie powodowało zatrzymania całej produkcji. Fabrykę ukryto w lasach celowo. Produkcja objęta była ścisłą tajemnicą i zrobiono wiele, żeby zakład był maksymalnie samodzielny. Powstała elektrociepłownia, bloki mieszkalne dla zatrudnionej kadry, oczyszczalnia ścieków, własne ujęcie wody, kasyno, straż pożarna. Zaopatrzenie i gotowe produkty przywożone były specjalnymi pociągami, które kursowały z wygaszonymi paleniskami, korzystając z wcześniej wyprodukowanej pary wodnej. Istniała też możliwość tankowania pary w specjalnych punktach. Takie środki ostrożności miały ochronić przed bombardowaniem z powietrza.

Baszta czarownic

Zostawiamy na chwilę bunkry i fabryki z czasów II wojny i przenosimy się w bardziej odległe czasy. Podziwiamy świetne zachowane średniowieczne mury obronne w Strzelcach Krajeńskich. Mają długość około 1640 metrów. Zbudowane z kamienia mają grubość 1 metra. Wysokość dochodziła do 8 metrów. Dzisiaj w wielu miejscach są o wiele niższe, ale tak świetnie zachowane mury miejskie możemy w Polsce podziwiać w niewielu miastach. Przetrwała też jedna z baszt broniących wjazdu do miasta. Kiedy straciła rolę obronną, urządzono w niej cele więzienne. Trafiały tu kobiety oskarżone o czary, dlatego pojawiła się nazwa Baszta Czarownic. Na placu przed wieżą można podziwiać zrekonstruowane dwie średniowieczne machiny wojenne.

– Takie jak w Kajko i Kokoszu – krzyknął zachwycony Maks. – Poszukajmy wielkich kamieni i postrzelajmy.

Rozbójnicy grasowali na naszych ziemiach

Pozostajemy w klimacie sławnej bajki. Rozbójnicy naprawdę istnieli. W Żarkach Wielkich możemy zobaczyć ich siedzibę, a w zasadzie to, co z niej zostało kiedy przegięli i zdenerwowali władcę Księstwa Żagańskiego. Warownia była siedzibą lokalnego feudała. W XV wieku twierdzę zwano Czerwonym Domem i wzbudzała wśród okolicznej ludności wielki strach. Rycerze w nim mieszkający trudnili się grabieżą. Polowali na kupców, ale potrafili napaść na każdą osadę. Wykorzystywali sytuację, że region podzielony był na kilka skłóconych księstewek. Dzisiaj na niewielkim wzniesieniu pozostały ruiny wieży rycerskiej. Widać także ślady po fosie.

Wieża rycerska

Podobny zameczek znaleźliśmy w Witkowie w okolicach Żagania. Zbudowano go z kamieni narzutowych i cegły na początku XV wieku. Na szczęście przetrwał do naszych czasów w dość dobrym stanie. Była to siedziba rodu von Warnsdorf, którzy w bitwie pod Grunwaldem walczyli po ciemnej stronie mocy. Cóż, taka jest historia tych terenów. Można zażartować, że kilka wieków później zrewanżowaliśmy się podwójnie. W czasach, kiedy takimi obiektami zarządzały PGR-y, w wieży hodowano świnie. To cud, że zamek przetrwał. Dzisiaj znajduje się w rękach prywatnych i jest remontowany pod nadzorem konserwatora zabytków. W przyszłości ma być udostępniony do zwiedzania. Trzymamy kciuki. To zamek wyjątkowo urokliwy.

Zamek królewski

Pozostajemy w temacie zamków i odwiedzamy jedyny w województwie lubuskim zamek królewski w Międzyrzeczu. Został wybudowany około 1350 roku przez Kazimierza Wielkiego w miejscu grodu warownego. Miejsce do obrony doskonałe. Niewielki pagórek w widłach dwóch rzek – Obry i Paklicy. Zamek położony na zachodnich krańcach państwa polskiego miał duże znaczenie strategiczne. Stąd wyruszały wyprawy na Pomorze. Dzisiaj zamek to trwała ruina. Zatopiony w otaczającej go zieleni jest trudny do sfotografowania. Jesień i drzewa bez liści trochę sprawę ułatwiły. Zamek udostępniony jest do zwiedzania. W oficynie dworskiej z XVII wieku mieści się Muzeum Regionalne.

Godziny otwarcie: od 1 maja do 31 sierpnia -od wtorku do piątku w godzinach od 9.00 do 16.00, w soboty od 10.00 do 17.00, w niedziele od 10.00 do 17.00 Poza sezonem muzeum otwarte trochę krócej. Przed wizytą sprawdźcie na stronie Muzeum w Międzyrzeczu. Bilet na zamek kosztuje 5 zł. Bilet łączony 10 zł.

Kostrzyńskie Pompeje

Pokażemy miejsce wyjątkowe. Chyba idealne na jesienne spacery. Ten okres sprzyja pewnym przemyśleniom. Kostrzyńskie Pompeje – różnie bywa z takimi porównaniami, ale tym razem to chyba trafiona nazwa. Mamy do czynienia z miastem, które zniknęło. Starówka i historyczna zabudowa centrum dawnego Kostrzyna nad Odrą została doszczętnie zniszczona i nigdy nieodbudowana. Pozostały brukowane ulice, fundamenty, piwnice, schody prowadzące donikąd. Można powiedzieć – kto mieczem wojuje od miecza ginie. Jednak zabytkowych kamienic, ratusza, kościoła i całej starówki szkoda.

Kostrzyn od XVI wieku był twierdzą. Przez następne wieki sukcesywnie umocnienia zwiększano. Powstawały kolejne forty. Küstrin (tak wtedy nazywało się miasto), stał się najpotężniejszą twierdzą Brandenburgii, a potem Prus. Bronił drogi do Berlina. Szwedzi podczas wojny trzydziestoletniej przestraszyli się potężnej twierdzy i odpuścili. Nawet nie próbowali jej zdobyć. Za to Niemcy w 1806 zamknięci w murach przestraszyli się oblężenia wojsk napoleońskich i się poddali. Jednak morale i wyszkolenie znaczą wiele. Armia Czerwona z twierdzą męczyła się prawie trzy miesiące. To wtedy starówka została zniszczona. Co ciekawe mury fortów przetrwały w dość dobrym stanie. Ruiny miasta znajdują się na terenie Muzeum Twierdzy Kostrzyn, ale wejście jest darmowe i możliwe o każdej godzinie. Spacer po takiej starówce robi wrażenie. Jedna z mieszkanek Küstrin, co roku przyjeżdżała przed świętami i zamiata bruk oraz schody przed kamienicą, w której kiedyś mieszkała. Piszemy w czasie przeszłym, ponieważ w komentarzu na Facebooku dostaliśmy informację, że pani zmarła. Na naszych oczach tworzy się historia. Jesteśmy jej częścią. Czasem nam się wydaje, że takie miejsca nie są przypadkiem. Nieodbudowane miasto chce nam nam coś powiedzieć.

Fort Sarbinowo

Ostrożnie stawiamy każdy krok. Światło latarki wydobywa z mroku kolejne metry podziemnego tunelu. Oświetlamy schody prowadzące na piętro, którego już nie ma. Kto z nas w młodości nie marzył o dalekich podróżach i odkrywaniu nieznanych lądów, ale świat się skurczył, zmniejszył, został opisany i sfotografowany. Jednak czy na pewno? Ta wyprawa pokazuje, że tajemnic nie musimy szukać na egzotycznych wyprawach. Świat kryje zagadki o wiele bliżej naszych domów. Zwiedzamy Fort Sarbinowo, który był częścią Twierdzy Kostrzyn. To trochę męska wyprawa, ale Kinga dzielnie daje radę. Stara się nie myśleć, że wchodzimy do obiektu nieudostępnionego do zwiedzania. Ukryty w lesie obok drogi na Szczecin, cieszy się dużą popularnością wśród zwolenników urbexu. W takich miejscach zalecamy szczególną ostrożność. Nie ryzykujcie. Wybierajcie tylko bezpieczne trasy. Fort Sarbinowo budowano w latach 1883-1889. Główny materiał budowlany to cegła, dlatego obiekt szybko stał się przestarzały. Rozwój techniki militarnej postępował szybko. Próbowano jeszcze wzmocnić konstrukcję, wylewając warstwę betonu. Fort nie doczekał się sprawdzenia w boju w czasie I wojny. Podczas II wojny działała w nim fabryka amunicji. Dzisiaj obiekt stoi niewykorzystany. Udostępnienie go dla turystów wymaga olbrzymich pieniędzy. Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś wejdzie w skład Muzeum Twierdzy Kosrztyn i będziemy go zwiedzać, kupując bilet. Na razie wędrujemy na nielegalu. Nie ukrywamy to powoduje większy dreszczyk emocji.

Domki Hobbitów w lesie

Nasz Maks, kiedy zobaczył pozostałości niemieckiej fabryki w lesie w okolicach wsi Zasieki, stwierdził, że są to domki Hobbitów. Małe żelbetonowe konstrukcje zasypane w ziemi i pokryte zielenią rzeczywiście tak wyglądają. W czasie wojny produkowano tu proch strzelniczy i nitropen. Budynki przykryto ziemią, by zminimalizować skutki wybuchu i utrudnić namierzenie fabryki z powietrza. Kompleks posiadał własną elektrownię wodną oraz bocznice kolejowe. Łącznie znajdowało się tu 72 km ulic betonowych, 38 km torów kolejowych, 60 km rur wodociągowych i liczył prawie 400 budynków. Gigantyczna fabryka nastawiona była na produkcję wojskową. Z relacji świadków wiemy, że bardzo często dochodziło do wypadków. Największy wybuch miał miejsce 22 lutego 1945 roku. Zginęły 64 osoby, a 200 zostało rannych. W promieniu 5 kilometrów wypadły wszystkie szyby w oknach. Z prochem nie ma żartów. Choć od zaprzestania produkcji minęło wiele lat to ciągle znajdują się tu substancje łatwopalne i wybuchowe. W roku 2003 doszło do tragedii. W wybuchu zginęło wtedy dwóch studentów. Wszystko zaczęło się od zapalonej zapałki. Siła eksplozji była olbrzymia. Równie tragiczne opowieści możemy usłyszeć od mieszkańców w okolicznych wioskach. Kiedy wkroczyła tu Armia Czerwona i zaczęła kraść na potęgę, nikt nie myślał o środkach ostrożności. Doszło do kilku dużych wybuchów. Kilku czerwonoarmistów zginęło. Opisując podobny obiekt w Krzystkowicach, podaliśmy kilka zasad bezpieczeństwa. Wchodząc do takich obiektów, trzymajcie się ich. Część budynków jest dzisiaj wykorzystywana. Znajduje się w nich fabryka obróbki elementów żeliwnych, pieczarkarnia i poligon dla miłośników paintballa.

Miasto widmo

Jadąc do fabryki Forst-Scheuno, natrafiliśmy na dziwną miejscowość. Dzisiaj wieś nazywa się Zasieki. Prowadzi do niej szeroka prawie dwupasmowa ulica z pięknym starym brukiem. Z obu stron chodnik z czerwonej cegły, kanalizacja deszczowa i las. Kto zrobił taką inwestycję? Wkrótce znaleźliśmy odpowiedź. Przed wojną miasto Forst liczyło prawie 30 tysięcy mieszkańców. Rozlokowane było po obu stronach rzeki. Nowa granica powstała 1945 przecięła miasto na pół. Co ciekawe strona niemiecka została poważnie zniszczona. Polska przetrwała bez dużych zniszczeń. Domy w doskonałym stanie czekały na przesiedleńców. Ale brakowało chętnych. Problemem stwarzała kanalizacja. To był jeden wspólny obiekt ze stroną Niemiecką. Trzeba było się dogadać albo zbudować nowy system. Nie zrobiono nic. Czekano. Aż w końcu 1951 roku wydano wyrok na miasto widmo. Podjęto decyzję o rozbiórce całego miasta. Cegła pojechała na odbudowę Warszawy. Kochany mieszkańcu stolicy, jeśli będziesz kiedyś w tych okolicach, zajrzyj do wsi Zasieki.

Hollywoodzka produkcja- historia prawdziwa

Pamiętacie amerykański film „Wielka ucieczka” ze Steve’em McQueen? To się wydarzyło naprawdę. Więźniowie z niemieckiego obozu jenieckiego dla lotników Stalag Luft III w Żaganiu przez ponad rok kopali tunel. Nazwali go Harry. Wejście znajdowało się w baraku 104 pod żelaznym piecem. Tunel miał długość 111 metrów i znajdował się na głębokości 10 metrów. Korzystano z pompy powietrza. Pod ziemią znajdowały się szersze miejsca – mijanki, które nazwano jak stacje metra w Londynie (Picadilly, Cirrus i Leicester Square). Założono oświetlenie elektryczne. Do budowy wykorzystano deski z 45 łóżek piętrowych. Piasek wywożono na specjalnie zbudowanych wagonikach. Pingwiny to specjalna ekipa więźniów, którzy zajmowali się tylko roznoszeniem piasku z wykopu po obozie. Nie było to łatwe, ponieważ było tego około 130 ton. Dzisiaj tunel nie istnieje, ale na powierzchni zaznaczono jego przebieg. Jest też głaz z tablicą upamiętniającą wielką ucieczkę.

W okolicznym lesie znaleźliśmy fundamenty i różne pozostałości po barakach i budynkach. W dobrym stanie przetrwały piwnice więziennego lazaretu.

Kawałek dalej znajduje się oficjalne Muzeum Obozów Jenieckich. Obejrzeć można zrekonstruowany barak. Warto wejść i zobaczyć, w jakich warunkach przebywali więźniowie. Jest też makieta obozu i w gablotach mnóstwo pamiątek związanych z więźniami.

Muzeum czynne jest cały rok w godzinach– wtorek-piątek 10-16, sobota i niedziela 10-17. Normalny bilet kosztuje 8 zł, ulgowy 5 zł. Więcej informacji znajdziecie na stronie Muzeum.

Czterech pancernych

W Żaganiu czekał na nas jeszcze jeden filmowy wątek. Otóż w roku 1965 kręcono tu serial „Czterej pancerni i pies” W mieście i w kilku okolicznych wioskach zrealizowano większość plenerowych zdjęć do pierwszych 8 odcinków. Dzisiaj powiedzielibyśmy do pierwszego sezonu. Powstał specjalny szlak turystyczny, gdzie wskazano najbardziej charakterystyczne miejsca. W żagańskim pałacu można zobaczyć wystawę pamiątek związanych z serialem. Nasz Maks jeszcze nie odkrył tego filmu, więc atrakcję zostawiliśmy na kolejną wizytę.

Lubuskie Muzeum Wojskowe

Maniakami militariów nie jesteśmy. Do muzeum wybraliśmy się głównie z powodu naszego przedszkolaka. Kiedy wszedł na plac i zobaczył wystawę czołgów, samolotów, samochodów i wszelkiego rodzaje żelastwa wojskowego to oszalał. Nie straszny był mu deszcz. Biegał od pojazdu do pojazdu i podziwiał. Potem przez kilka dni z klocków lego budował czołgi. Muzeum mieści się w starym pałacu w Drzonowie pod Zieloną Góra. Obiekt w strasznym stanie muzeum przejęło w roku 1978. Prace remontowe trwały dość długo. Otwarcie nastąpiło w roku 1985.

Godziny otwarcie. To dość skomplikowana sprawa. W każdym miesiącu wygląda to inaczej. Dlatego przed wizytą koniecznie zajrzyjcie na oficjalną stronę Muzeum.. Ceny biletów: normalny 20 zł, ulgowy 15 zł, rodzinny 50 zł. Muzeum znajduje się w Drzonowie, które oddalone jest o kilka kilometrów od centrum Zielonej Góry.

Zamieszkaj za średniowiecznymi murami obronnymi

Kolejnym miastem w województwie lubuskim, które posiada świetnie zachowane mury obronne, jest Kożuchów. Najstarszy pierścień kamiennych umocnień pochodzi z XIII wieku. Zza dawnej fosy rozpościera się znakomity widok na panoramę starego miasta. Murów obronnych nie rozebrano, ale w wielu miejscach zaadaptowano przy budowie kamienic. W ten sposób powstały niezwykłe domy. To, co widzicie na fotce, nie jest zniekształconą przez teleobiektyw perspektywą. Ten dom w połowie składa się ze średniowiecznych murów. Ciekawe jak się w nim mieszka?

Beton, beton, stal

Idziemy przez piękny las w Drawieńskim Parku Narodowym. Jesień wyjątkowa. Jesteśmy na tropie umocnień Wału Pomorskiego. Tak, to kolejna linia niemieckich umocnień, która znajduje się w granicach województwa lubuskiego. Nawigacja pokazuje, że namierzany przez nas schron B-WERK musi być, gdzieś blisko. Wtedy w promieniach zachodzącego słońca dostrzegamy gmatwaninę betonu i stali. Widok jest abstrakcyjny. Wielki kolorowy kokon jakiegoś przeraźliwego robala z filmów katastroficznych. Tuż obok wysadzony przez Rosjan bunkier. Metalowa kopuła już dawno pojechała do huty na przetopienie. Pozostało gruzowisko. Odnajdujemy schody prowadzące na dół. Na ścianie korytarza zachowały się oryginalne niemieckie napisy. Wchodzimy w półmrok. Latarka nie będzie potrzebna. Czekamy tylko, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. Po chwili ruszamy. Czeka nas rozczarowanie, za kilka metrów jesteśmy już na zewnątrz. Maks nie chce odpuścić. Obchodzi schron wokół. Marzy mu się dłuższa przygoda. Niestety! Taki los spotkał większość bunkrów Wału Pomorskiego. Te żelbetonowe konstrukcje zagubione w lesie przetrwają jeszcze dziesiątki lat. 

Na wojennej ścieżce w województwie lubuskim dzielnie podążał z nami nasz pięcioletni syn. Logistycznie było to bardzo złożone zadanie. Nawet najbardziej twardy i zahartowany żołnierz musi kiedyś odpocząć. Zakwaterowanie dla naszego szeregowca było możliwe dzięki realizacji bonu turystycznego. Bezpieczne schronienie na noc znaleźliśmy w trzech miejscowościach: Mierzęcin, Zielona Góra, Proczki. Artykuł powstał w ramach 4 Turystycznych Mistrzostw Blogerów organizowanych przez Polską Organizację Turystyczną.

Exit mobile version